Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/238

Ta strona została przepisana.
XI.

W miesiąc niespełna po tej rozmowie, niespodziewanie jakoś wszedłem do Auteuil. W chwil gdym już dotykał klamki od drzwi salonu, usłyszałem głos Izy; był podniesiony tak niezmiernie, jak mi się jeszcze a niej nigdy słyszeć nie zdarzyło.
— Ach! ona mię do pasyi doprowadza! — wołała.
Wszedłem.
— O kim to mówisz w ten sposób? — zapytałam.
— MóWiłyśmy o służącej, — ozwała hrabina.
— Ale nie w taki sposób mówisz o niej, drogie dziecko, w jaki kobieta twego stanowiska odzywać się powinna, choćby o powładnych; cóż jej masz do zarzucenia?
— Nic, bardzo ważnego; ale jestem dzisiaj źle usposobioną.
— Twoja matka chora.
— Moja matka! Czy leży?
— Nie, skarży się bardzo na głowę.
— Dla Czegóż nie jesteś przy niej?
— Chciała być samą.
Pobiegłem do pokoju matki, którą znalazłem bladą i niesłychanie rozdrażnioną.
Widocznem było, że płakała, a i teraz była blizko płaczu, od chwili szczególnie gdym wszedł