Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/242

Ta strona została przepisana.

ostatnie symptomata nie zostawiały żadnej nadziei.
Ze wszystkich chorób, choroba sercowa tak dla umierającego, jak i dla tych co na śmierć jego patrzą okropnym jest widokiem.
— Żadnych już środków ocalenia nie ma? — pytałem lekarza.
— Bywają cuda, — odrzekł raz z tym smutnym uśmiechem bezsilnej i stanowczej jak wyrok nauki.
Tego dnia poszedłem do kościoła, gdzie pozostawałem ze dwie godziny. Nie wiem jaką była moja modlitwa, ile zdrowia, sławy, szczęścia własnego ofiarowałem Niebu w zamian za życie matki, to pewna że nigdy ludzka istota gorętszej, pokorniejsze; prośby nie słała do tronu Przedwiecznego.
Przedwieczny milczał.
— Kochany mój synu, — rzekła mi droga, cierpliwa istota, w przededniu zgonu, prócz tego żem ci dała życie w nieodpowiednich warunkach nie mam sobie nic do wyrzucenia odnośnie do ciebie. Od chwili gdyś przyszedł na świat, o twojem szczęściu myślałam jedynie, umieram też bez zgryzot i bez trwogi. Jeżeli błogosławieństwo istoty, która cię najbardziej na świecie kochała, śmiele to rzec mogę, zdoła być ci tarczą na resztę życia błogosławię cię z całej głębi mojego serca. Wywalczyłam prawa błogosławieństwa, na tę ostatnią godzinę, Czyż nie prawda? Błędy jakie kiedykolwiek popełniłam, odkupiłam. Dowodem tego jest miłość i szacunek mego syna, i szczęście jakiem mię obda-