Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/257

Ta strona została przepisana.

do sypialnego pokoju, przytuliwszy się twarzą do twarzy.
— Czyś ty wart tego? — mówiła wieszając mi się na szyi, i wabiąc ustami i wzrokiem; ale, cóż mam robić z tobą: dobrze żeś nie pojechał przynajmniej. W takie pyszne, gorące dni letnie szkoda być daleko od kochanych swoich, a ja cię kocham jak w pierwszych naszych miodowych chwilach. Wiesz, dąsałabym się na ciebie, gdybyś mię był samą na trzy dni porzucił. A ty, czy mnie kochasz?
Położyłem ją do łóżka, na miękkiej białej pościeli; a gdym od niej odchodził, by wrócić do przerwanej pracy.
— Nie zapomnij o listach, — szepnęła za mną mdlejącym głosem; nie chcę by nam dziś kto przeszkadzał, choćby nawet mama! Jeżeli Nanuna wyszła oddaj pokojowej.
Powiedzże mi przyjacielu, czyż kto inny nie dałby się złapać w taki sam sposób, i gdyby nie traf, nie przeznaczenie, do dziś bym jeszcze nie wiedział, że jeden z tych listów mieścił najpotworniejszą, najzuchwalszą zdradę.
Jak ta kobieta znała mię doskonale! jak ona była pewną wiary, zaślepienia, głupoty mojej!
Udałem się do dziecinnego pokoju, by popieścić synka, jak to codzień miałem we zwyczaju, i oddać niańce dwa powierzone mi listy.
Na usypianiu Izy zeszło mi dość czasu. Było po dziesiątej. Nanuna już wyszła. Zawołałem na pokojową. Służący, zajęty uprzątaniem salonu, z