Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/267

Ta strona została przepisana.

parzą, nie mówią wszystkiego? Wszedłem. Przybrałem pozór największego możliwie spokoju. Postałem nawet chwileczkę w podwórzu, jakby dla przekonania się czy chart mój gdzie nie został. Pogłaskałem go gdy podbiegł do mnie, i prostując się rzuciłem ukradkowe spojrzenie na firanki u jej okna. Jedna znich poruszyła się lekko. Pokojowa wypełniła snać dane zlecenie. Iza pilnowała zapewne mego powrotu, by wnieść z powierzchowności mojej, czy ma się czego obawiać lub nie. Pierwsze pozory ją zawiodły. Zupełnie już ubrana wyszła spokojnie na przeciw mnie; dość jej wszakże było spojrzeć na twarz moją, by zrozumieć wszystko. Zatrzymała się i pobladła lekko. Miała dość jeszcze siły i zuchwalstwa zapytać mi się:
— Co ci jest?
— Nazwisko tego człowieka?
I pokazałem jej list.
— Uspokój się wyznam ci wszystko. Obaczysz że nie jestem jeszcze tak winną jak sądzisz.
A więc nie było wątpliwości żadnej. Przyznawała się odrazu, że list był pisany do mężczyzny! Zanim się odezwała, miałam jeszcze nadzieję, pojmujesz to, przyjacielu! Nie wątpiłem, nie mogłem już wątpić; ale w najtajniejszych głębiach mojej duszy dostrzegłem coś, niby możliwość, że pewnik ten zupełnie pewnym nie jest.
Z uśmiechem szczęścia oddałbym był życie moje, byle usłyszeć Izę cofającą się przed takiem oskarżeniem, i mimowolnym okrzykiem niewinności