Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/270

Ta strona została przepisana.

tu się mieści ostatni naszej miłości własnej przywilej.
Gdyby, pomimo niezbitego dowodu, który miałem w ręku, mogło się udać Izie wmówienie we mnie, że fizycznie (oh! hańbo miłości!) nie należała nigdy do tego. którego na papierze całowała ukochane usta, byłbym jej przebaczył, i kto wie? całą winę złożył na siebie samego. Czuła to dobrze, i zbierała w myśli argumenty dla przekonywania mię, jakkolwiek trudnem, niemożliwem miało być zadanie. Psycholog, któryby niedostrzeżony mógł być przytomnym tej walce zaciętej, co się zawiązała między nami dwojgiem, zyskałby jeden więcej zdumiewający dowód zuchwalstwa kobiecego umysłu, przeraziłby się może bezlitosnem okrucieństwem kobiety, skoro ta niema już nic do stracenia, a chce się pomścić za upokorzenie i porażkę swoją.
Powiedziała mi przed chwilą. „Nie jestem tak winną jak sądzisz“.
Jak tonący słomki, tak ja uczepiłem się jesz cze tych sześciu wyrazów.
— Przedewszystkiem — powtórzyłem — nazwisko tego człowieka?
— Sergjusz.
— Jest kochankiem pani?
— Nie.
— Był?
— Posłuchaj...
— Nic słyszeć nie chcę. Tak czy nie?