Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/273

Ta strona została przepisana.

wszystkiego, i moc potrzebną do doprowadzenia tej woli do ostatecznych choćby granic. Teraz wykręty Izy nie zamydlą mi już oczu.
Na co to rozprawiać jeszcze? Zemścić się i koniec. Lecz jakaż zemsta wielkości zbrodni wyrówna? W tej chwili przyszła mi na myśl ostatnia rada konającej matki: „Jeżeli kiedy, w jakiem nieszczęściu, będziesz potrzebował prawdziwego przyjaciela, przyzwij Konstantego. Lepszego nadeń przyjaciela nie masz pewnie“.
Uspokoiłem się nagle tak zupełnie, że Iza się zlękła, zlękła się w najściślejszem znaczeniu tego wyrazu. Zaczynała przeczuwać teraz, czem się stać może gniew mężczyzny. Niespokojnym wzrokiem szukała którędyby uciec, albo kogoby przyzwać na pomoc.
Zadzwoniłem.
— Co chcesz uczynić? — zapytała przestraszona.
Służący wszedł.
— Biegnij do pana Konstantego Ritza, i proś go żeby zechciał przyjść nie tracąc chwili; koniecznie potrzebuje się z nim widzieć.
Zaledwie zostaliśmy sami;
— Pocóż tu znowu Konstanty potrzebny?
— Wnet się pani dowiesz.
— Nie chcę tu zostawać z wami dwoma. Gotowiście mnie zamordować.
I rzuciła się do drzwi.