— Przepraszam Cię, miałem ciebie w podejrzeniu. Pani utrzymywała żeś się do niej zalecał.
— Pani była w błędzie.
— Dla czego nie uwiadomiłeś mię o wszystkiem?
— Bo matka błagała mię o to, i nie miałem odwagi zniszczyć twego szczęścia, choćby tylko urojonego. Natomiast pani wypowiedziałem wszystko, co wypowiedzieć jej pod tym względem uważałem za swój obowiązek.
— Cóż mi radzisz teraz?
— Radzę ci rozłączyć się z panią jak tylko można najprędzej.
— A kochanek?
— To już mnie zostaw.
— Tobie?
— Mnie.
Iza. milcząca i nieruchoma, najspokojniej odbywała przegląd swych paznokci, jakby tu nie o niej była mowa.
— W takim razie nie jestem tu już potrzebna — odezwała się wstając i udając nagle jak największą obojętność; — mogę opuścić mieszkanie?
— Choćby zaraz.
— Weszła do swego pokoju i zamknęła się na rygiel.
Konstanty ujął mię za ręce i uścisnęliśmy się serdecznie.
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/277
Ta strona została przepisana.