Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/278

Ta strona została przepisana.

— Niech nie odchodzi ztąd, zanim powrócę, rzekł do mnie; nie zabawię długo, a muszę jeszcze z tobą pomówić. Idę do Sergjusza. Gdzie on mieszka.
— Bardzo blizko ztąd: na ulicy Penthievre.
— Z twojej zaś strony, żadnej słabości, żadnego przebaczenia, masz do czynienia z potworem, uprzedzam cię o tem. Do widzenia.
Zostałem sam. Wszystkie te wypadki były tak nieprzewidziane, tak gwałtownie następujące po sobie, tak wprost przeciwne dotychczasowemu memu życiu i dotychczasowym mym marzeniom, cios był do tyla ciężki, że czułem się nim ogłuszonym, w dosłownem znaczeniu wyrazu. Nie mniej pojmowałem, że niema dla mnie innego wyjścia nad bezwarunkowe usłuchanie rady, wypowiedzianej przez Konstantego takim stanowczym i męskim tonem.
Jakże wielką pomocą bywa nam w takich razach obecność i stanowczość wiernego przyjaciela! Uczuwamy nagle smutną jakąś dumę, bolesną chęć dorównania mu i górowania duchem nad urągowiskiem losu; wtedy to idziemy na spotkanie przeciwności, niby młodzi, niedoświadczeni rycerze, których w przededniu sama myśl wojny przejmowała strachem, a których nazajutrz odgłos bębna i dźwięk trąbki wojennej rozpłomienia aż do heroizmu. Nagle stałem się dumny koniecznością walki. Za długo spoczywałem w miękkich rozkoszach sławy i miłości. Byłem gotów. Nie mogąc wyrwać po-