Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/280

Ta strona została przepisana.
II.

Nie, to niepodobna, to sen chyba! Ależ to moja żona, moja miłość, imię moje, honor mój tak mię rzucają! Jakto! więc to dla niej taką łatwą rzeczą opuścić dom nasz, mnie i dziecko swoje, i nigdy nas więcej nie widzieć! Jedne drzwi zamknięcie, i koniec przysięgom, i obowiązkom, rodzinie przywiązaniu, przeszłości i przyszłości koniec. Wszystko, cośmy tylokrotnie sobie powtórzyli, odtąd jest niczem. Oddała mi się była, dziś się odbiera! Jest wolną. Ludzie ją będą widzieć na ulicy, będą ją wielbić, uganiać się za nią, kochać!
— Gdzie ona idzie? — zakrzyczałem nagle zaledwie straciwszy ją z oczu.
— Słuchaj, począł Konstanty, utkwiwszy we mnie badawcze spojrzenie; dotąd niema jeszcze publicznego skandalu. Jeżeli nie czujesz się na siłach żyć zdala od tej kobiety, to powiedz, wrócę ją, jeszcze nie jest daleko, a tajemnica cała zostanie między nami trojgiem. Nie pierwszym będziesz człowiekiem, nie pierwszym mężem, u którego miłość nad honor przeważy. Tylkoż, żadnych już nigdy wymówek! żadnych porywów do zemsty! nigdy skargi! nigdy żalu! A dla tego trzeba, żebyś poznał prawdę całą, Żona twoja miała pięciu ko-