Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/317

Ta strona została przepisana.

a w obec którego znalazłem się teraz. Jak daleko, niestety! odemnie do owych olbrzymów sztuki, do których przyjaciele moi, wielbiciele lub pochlebcy przyrównywali mię zowiąc ich pracowitym następcę, a skromność moja nie okazała się na to bynajmniej drażliwą! Ileż mi jeszcze pozostawało wytrwania i trudu, zanim bez zarozumiałości będę mógł sam się przyrównać do tych artystów, których imiona nas nie doszły, a liczne i zdumiewające dzieła których spotykałem wszędzie po drodze. Wyrastały tam one jak na przyrodzonym, właściwym sobie gruncie, a za dni naszych każde z nich zjednałoby, i słusznie, wiekopomną sławę swojemu twórcy. Umysł mój wykolejony gwałtownemi wzruszeniami, nie mógłby odzyskać równowagi, gdyby nie zachwyty artysty, będące dlań karmią, w niczem nie ustępujacą miłosnym upojeniom i mękom zazdrości. Jeśli bym mógł, na podobieństwo innych męczenników serca, cierpienie własne oddać na użytek własnego talentu i sławy, byłbym ocalony i niewątpliwie wstąpiłbym w szeregi pierwszorzędnych mistrzów. Żelazo by zostało twardszem i giętszem zarazem, musi być do czerwoności rozpalonem, i wtedy wrzucone raptem w zimną wodę; jeżeli wytrzyma tę próbę, nie będzie już żelazem, będzie stalą. Tak samo dusza przed ogniową próbę bólu jest ludzką, po próbie jest boską.
Spieszno mi więc było przybyć do Rzymu i kipiątek rozburzonej mojej duszy zanurzyć w łagodzących wodach kontemplacyi i skupienia. Poczy-