Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/321

Ta strona została przepisana.

ryża, następnie zaś wraz z całą rodziną powróciłby tutaj.
Przywiać też potrzeba, że od czasu przybycia naszego do Rzymu podniosłem się o wiele w przekonaniu Konstantego. W Paryżu, jak to mówią, nie brał mię na serjo. Byłem jego dawnym kolegą, którego pamiętał zawsze na podrzędnem stanowisku, byłem uczniem i wychowaócem jego ojca; wykuwałem z marmuru niebrzydkie figury, na których zresztą niewiele się rozumiał, zbywałem je korzystnie, tem lepiej dla mnie, ale w jego oczach rzemiosło moje stało o wiele niżej od jego rzemiosła pełnego blasku i sławy, boć gdyby było inaczej i on niewątpliwie byłby obrał tamto, mając wszelką swobodę wyboru. Dotąd więc przyjaźń Konstantego dla mnie była zawsze nieco protekcjonalną, łaskawą, lekceważącą.
Pomoc, jakiej w ostatnich wypadkach doznałem od niego, a bez której był przekonany, że sam na mojem miejscu mógłby się obejść wybornie, jako żołnierz, a zatem ze wszech miar waleczny człowiek, utrwaliła w nim jeszcze poczucie własnej wyższości. Byłem z liczby tych, którymi się opiekować potrzeba. Nie umiałem występować do walki na ostre! Tymczasem, nagle ukazałem mu się w zupełnie innem świetle. Dla artystów, obcy kraj to potomność współczesna. Tam to oceniają ich podług istotnej wartości, po za obrębem, rywalizacyi, względów osobistych i koteryjnych wskazówek.
Okazało się, że we Włoszech dzieła dłuta