Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/337

Ta strona została przepisana.
X.

Zasłaniając się jakiemś niby wiejskim polowaniem udałem się do Civita-Veccia, mocno przekonany, że lada dzień Iza przypłynie tu na jednym z najbliższych parostatków. Przez cały długi tydzień nie odchodziłem od brzegu, ze wzrokiem zatopionym w widnokręgu z gorączkową niecierpliwością duszy i ciała, bo oto naraz wszystkie zmysły moje poczynają znowu przypominać i pożądać.
Niekiedy siadałem do łodzi i wypływałem na pełne morze, by dopatrzywszy gdzieś obłoku pary co prędzej ujrzeć oczekiwaną. Mówiłem sobie:
— Jeżeli miała tę myśl poczciwą, jeżeli dobrowolnie, swobodnie do mnie powraca, jeżeli mię kocha nareszcie, zapomnę o wszystkim. Nigdy, ani jednym słowem nie wspomnimy tamtych czasów, spotykamy się od dziś dopiero i koniec. Przeszłość, to wieki umarłe i pogrzebane. Niech tylko mam ją tu pod ręką, a porywam ją i będzie moją! Świat powie sobie co zechce! A zresztą, czyż należymy do świata, my dwoje? czy nie jesteśmy istotnie wyjątkami, owocem błędu, czyśmy nie powinni kochać się inaczej niż reszta ludzi się kocha? Będę pierwszym człowiekiem, co sam ułomny, ułomnej istocie przebacza? Czyż cała ludzkość nie jest ułomnością sa-