Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/339

Ta strona została przepisana.
XI.

Znalazłszy się znowu w Rzymie, uczułem się z ostatka sił wyzutym. Przeszedłem już przez wszystko; przez wzruszenie, osłupienie, zazdrość, oburzenie, przez zemstę, przez pracę, przez przyjaźń, przez zawiść, przez samo nawet przebaczenie. Teraz, pragnąłem tylko złożyć gdziekolwiek ciężar bez zaprzeczenia zanadto wielki, jakim losy obarczyły serce me i głowę. Siła wytrwania, którą wyniosłem był z sobą, wyczerpała się aż do dna.
Widziałeś pan kiedy jedno z owych zwierząt szlachetnych mieszkańca cichych, drzemiących lasów, jak wytropiony przez myśliwca, zrywa się pod palącym dotknięciem ołowiu, przesadza ostrokoły i parowy, i niknie między drzewami? „Trafiłem go!” woła myśliwy, a jednak, zwierzę nie zwalnia błyskawicznego biegu, wobec ujadania zziajanej psiarni, którą zmyliwszy, zostawia stopniowo coraz dalej poza sobą. Gdybyśmy mogli podążyć za nim, ujrzelibyśmy jak po pewnym przeciągu czasu zatrzymuje się i od chwili do chwili gorączkowym ruchem obraca głowę ciągle do jednego miejsca, gdzie kilka kropel krwi purpurowej widnieje. Pod pierwszym naciskiem zachowanego instynktu, porywa się i przebiega jeszcze kilka kroków, potem nogi ugi-