Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/350

Ta strona została przepisana.

koniecznie stuknąć ich po głowach. Odszedłem, by się nie poddać tej jawnej zachciance waryata.
Wróciłem na miejsce, obok orkiestry. Przy pierwszych dźwiękach czarownej uwertury z Lunatyczki, uczułem nieprzepartą chęć krzyczeć, potem zerwać z siebie odzież wszystką, cisnąć ją na cztery strony i nagi, puścić się w sprośne tańce i skoki w pośrodku całej tej sali. Cóż się ze mną działo? W uszach słyszałem wyraźnie szumiące bicie krwi, jak gdybym miał potok w głowie. Zaciskałem zęby i pięście, zbierając resztę siły woli dla utrzymania pierzchającego rozumu.
Przede mną siedział jakiś młody człowiek i młoda kobieta, którzy szeptali i uśmiechali się do siebie tak, jak się uśmiechają zakochani, słuchając tej muzyki pełnej miłosnych zachwytów. Nie spuszczałem ich już z oczu.
— Zabiję tego człowieka, czuję to, mówiłem sobie. I w samej rzeczy, cała istność moja z jakimś dzikim wewnętrznym ryczeniem odnosiła się do tego w niczym niewinnego widza, który z pewnością nie domyślając się mego szaleństwa, spokojnie wiódł dalej szeptaną rozmowę. Ale bo, po co miał taką uszczęśliwioną minę?
Mój sąsiad z prawej strony poruszał głową do taktu, sąsiad z lewej lornetował loże. Chciałbym się był odezwać do którego, by odzyskać logikę i nałogową równowagę. Już byłem gotów wyznać im wszystko i prosić o czuwanie nad sobą, ale ten czyn zrozpaczonego rozsądku