na sercu. Nie mając nikogo nadeń życzliwszego, nie potrzebowałem nic przed nim ukrywać, a przy tym czułem potrzebę wywnętrzenia się na koniec przed kimś, w przywiązanie czyje ku mnie nie mogłem nie wierzyć. Wyznałem mu postanowienie moje, konieczność, w jakiej się, że tak rzeknę, znajdowałem, odebrania sobie życia. Szeroko i długo prawiłem o zupełnej nieużyteczności wszech boskich i ludzkich rzeczy wobec niektórych człowieczych udręczeń. Przeczyłem istnienia Opatrzności. Wspominałem imiona tych wszystkich co ponieśli niezasłużone cierpienia, wyprowadzając stąd wnioski na niekorzyść Boga, i podżegając własne obłąkanie zakończyłem prośbą do p. Ritz’a, by zechciał zostać wykonawcą mej ostatniej woli i opiekunem mojego syna. Słowem, czyniłem rozporządzenia człowieka stojącego nad mogiłą, człowieka co za swoje jutro zaręczyć nie może, nie widząc tego, że list podobny nie tyle był zwierzeniem, jak raczej wołaniem o ratunek i że można by go streścić w czterech słowach:
„Nie dajcie mi umrzeć!”
Odpowiedź nadeszła niebawem. Oto ona. Takie listy przechowują się jako relikwie.
Dla nawrócenia cię od zamiaru samobójstwa nie będę roztaczał przed tobą szeregu nieużytecznych dowodzeń, jakie się zwykle w podobnych razach używają. Nie będę mówił, że Bóg jedynie dawszy ci życie wziąść ci je ma prawo. Nie będę powtarzał, że samobójstwo jest występkiem, bezbożnością śmiesznością że nie rozczula nikogo, że jest
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/361
Ta strona została przepisana.