Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/375

Ta strona została przepisana.

Ujrzawszy mię wchodzącego, pobladł lekko. Jednakże pospieszył ku mnie i uścisnął serdecznie. Podałem mu list ostatni odebrany przed wyjazdem. Przebiegł go za jednym rzutem oka.
— To prawda — powiedział.
— Jesteś jej kochankiem?
— Byłem, przez jedną godzinę, tego samego dnia, w którym pisałem do ciebie. Bóg widzi, żem nie myślał o tym nigdy, ale ona! ona za to dobrze pamiętała! Rozkochać mię, i potem pomęczyć troszeczkę, jaki triumf dla niej po tym wszystkim co było między nami! Nie mniej jednak postąpiłem szkaradnie
Teraz pojmuję, ileś ty musiał wycierpieć. Doświadczyłem jej potęgi, ja się tak mocnym być sądziłem. Odchodząc od niej, powiedziałem sobie: „Chciałaś zemścić się, żmijo, ale istoty twego gatunku nie mają nade mną władzy. Nie zobaczysz ty mię więcej.” I nazajutrz znów poszedłem do niej. Zamknięto mi drzwi przed nosem. Koncept wyborny! Całe trzy dni chodziłem rozkochany na śmierć. Ach! gdybym tak był mężem tej kobiety i gdyby mię ona zdradziła, to...
Zamilkł i rękę przesunął po czole.
— Co byś zrobił? spytałem.
— Sam nie wiem.
— Zabiłbyś ją?
— Nie powiem, nie.
— No, to ja posiadam więcej siły.
— Może! Czy się gniewasz na mnie?