Udałem się na Cours-la-Reine, do znanego pałacu księcia Attikowa; zadzwoniłem. Ciężkie podwoje otwarły się. Przeszedłem podwórze, które po obu stronach otaczały wozownie i stajnie, wzniesione z czerwonej cegły, i pokryte cynkowym, jak srebro lśniącym się dachem. Dzwonek dwukrotnym uderzeniem zwiastował przybycie gościa. Wszedłem po stopniach krużganku wychodzącego na nadrzecze, i znalazłem się wobec sążnistego lokaja ubranego w poranną liberyę. Ten uchylił drzwi przede mną.
— Pani Iza jest? — zapytałem.
— Pojechała na wieś.
— Czy tylko pewno?
— Tak, panie.
— Kiedy pojechała?
— Wczoraj.
— Kiedy wróci?
— Dziś pewnie.
— O której godzinie można się z nią widzieć?
— Nie wiem, proszę pana. Jeżeli pan zechce zapisać nazwisko swoje i przyjść potem, pani mi powie kiedy może przyjąć pana.
— Dobrze.
Z tonu, jakim przemawiałem, człowiek ten pojął
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/377
Ta strona została przepisana.
XIX.