Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/380

Ta strona została przepisana.

przemierzyłem we wszystkich kierunkach; słowem, o ile się tylko dało, westchnąłem w siebie moją szczęśliwość minioną.
Kto mógł wiedzieć czy zobaczę jeszcze kiedy to uwielbiane ustronie? Gdzie będę jutro?
Dnie były jeszcze dość krótkie. O siódmej byłem znowu w pałacu na Cours-la-Reine. Ten sam służący otworzył mi jedne z bocznych drzwi przedsionka. Tylko, teraz był w pełnej liberji, a dwaj drudzy, podobnie przybrani, powstali w pełnej uszanowania postawie gdym koło nich przechodził. Poszedłem za moim przewodnikiem przez szeregi sal, a raczej salek, wybitych chińską materią, brokatelą i gipiurą, świeżych a ciepłych woniejących kwieciem, zastawionych zwierciadłami, brązami, porcelaną, obrazami, wreszcie otworzył drzwi ostatnie i znalazłem się w buduarze w stylu Ludwika XVI, ściany którego wyłożone białą ze złotem sztukateryą zdobiło malowanie pędzla Fragonarda, i gdzie firanki, kanapy, fotele i krzesła kryte były białym chińskim jedwabiem, haftowanym w przeróżne zwierzęta, figurki, geniuszki i szatanki, dziwacznych barw i kształtów. Kobierzec perski, meble łąkowe i różane, zegary i kryształy, a to wszystko w pełnym oświetlenię jak na uroczystość jaką.
W budoarze tym stała kobieta. Była to hrabina, pragnąca zapewne wybadać mię i poznać cel mego przybycia, zanim mię dopuści