— Znaczy, fakt miał miejsce w samej rzeczy?
— Czyżby się go zaparł?
— Nie. Ale po cóż ta nowa szkarada?
— Żeby się zemścić.
— Nad kim?
— Nad Konstantym, który chciał mi zaszkodzić, zaszkodził.
Nie można było znaleźć innej zemsty?
— Owszem; ale taka najlepszą mi się wydała.
— Jesteś więc pani istotą bezpowrotnie upadłą?
— Jestem taką, jaką mieć mię chciałeś.
— Jak to?
— Należałoby przebaczyć mi wtedy.
— Było to podobnem?
— A przecież rad byś mi przebaczył teraz.
— Tak pani sądziła?
— Nie sądzę, jestem pewną, ty nie kochasz dotąd, i ty nie pokochasz, nigdy żadnej innej kobiety, inaczej bowiem nie siedziałby tu przecież teraz, blady jak widmo. I dlaczego me miałbyś mię kochać, kiedy ja cię kocham zawsze?
— Pani?
— Ja i są rzeczy, których się nie zapomina.
I popatrzyła mi w oczy.
Głowa zaczynała mi się zawracać.
— Dlaczegóż było mię zwodzić wtedy, jeżeli mię pani kochasz?
— Alboż ja wiem. Nudziłam się. byłam szalona.
Więc owi ludzie...?
— Jacy ludzie?
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/386
Ta strona została przepisana.