— Ci, którym się oddawałaś?
— Alboż ja ich znam tych ludzi! Alboż ja na nich patrzyłam. Jak się nazywali? I tego nie pamiętam nawet. Musiałam mieć umysł me w porządku. Paliła mię żądza nowych wrażeń. Ale w gruncie kochałam ciebie jednego. Po cóżeś się ze mną ożenił? Mogłam być twoją kochanką; pokochałbyś się we mnie trochę i po wszystkim. Czyż nie ofiarowałam ci się sama? Powinieneś się był zgodzić, ty, coś te rzeczy lepiej rozumiał odemnie. Cała bieda w tym, że dziś jestem twoją żoną! Gdyby był sposób wrócić ci zupełną swobodę, byłabym bardzo rada. U nas, dostaje się rozwód, kiedy się ma taką jak ja żonę. Cóż chcesz, nie moja w tem wina! Co się stało, stało się. Powiedz mi. gdzie byłeś dziś od rana?
— W Sainte-Assise.
— Jak tam teraz ładnie być musi! Bardzo często brała mię chętka wrócić tam jeszcze. Chcesz, pojedziemy razem?
— Dobrze.
— Doprawdy? Och! jaki żeś ty dobry! — zaszczebiotała przysuwając się do mnie. I kiedy to będzie? Jutro?
— Tak, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Że tam już pozostaniemy.
— Na zawsze, na zawsze? To długo! A zima? A przy tym, ja nie zależę od siebie.
— Bezwstydnico!
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/387
Ta strona została przepisana.