Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/388

Ta strona została przepisana.

Zamierzyłem się na nią obiema pięściami. Uchyliła się i rękami twarz sobie zasłoniła, pewnie z obawy zostać oszpeconą i skłoniwszy głowę, jak gdyby wyczekując uderzenia.
— Jeżeli chcesz mię zabić — rzekła tonem dziecka i nie zmieniając postawy — nie daj mi cierpieć bardzo.
— Proszę mnie posłuchać.
Odchyliła troszkę ręce od twarzy i popatrzyła na mnie przez palce.
— Mów do mnie ty, — powiedziała.
— Czy ty byś pojechała ze mną?
— Tak to lepiej.
— Odpowiadaj.
— Nie.
— Trzeba to przecież raz skończyć. Czy byś umarła ze mną razem?
— Co za głupstwo! w naszym wieku! Do czego umierać, kiedy się przecież kochamy? Przypatrz że mi się! jestem piękna! A i ty także, jesteś piękny, póki się nie gniewasz. Dość będzie myśleć o śmierci, skoro się zestarzejemy. Dlaczego to zawsze tak tragicznie bierzesz rzeczy? Żebyśmy mieli znowu mieszkać razem po wszystkim co zaszło? Nie wypada, wyśmiewano by się z ciebie. A ja tego nie chcę, ja, co wiem, żeś najuczciwszym człowiekiem pod słońcem, równie jak i najznakomitszym artystą. Wiesz, że jedynym moim marzeniem było posiadać Spragnioną. Widziałeś ją teraz? Co za arcydzieło! Otóż zostawmy rzeczy jak są. Ja potrze-