buję świetności, gwaru, szału, w którym bym się nurzać mogła; to mój żywioł przyrodzony i w tym mię pozostaw, a bierz to, co ci dać mogę. Myśmy w niczem nie podobni jedno do drugiego. Ty, w gruncie jesteś dzieckiem, ja znów istotą zepsutą; ale koniec końców kocham ciebie i chcę jeszcze być twoją. Znam ciebie; pewną jestem że nawet nienawidząc mię byłeś mi wiernym. Prawda, że nigdy nie miałeś innej kobiety prócz mnie? Gdybyś wiedział, jak się czuję szczęśliwą myśląc o tym; to tak błogo posiadać istotę, którą się wyłącznie ma dla siebie! Skorzystajże z tego! Jesteś mój. Ja jestem ulicznicą, kurtyzanką, istotą upadłą, spodloną, zgoda; ale ty mię kochasz. To fatalizm! trzeba, się z nim zgodzić. Posłuchaj, wiesz co zrobimy? Ty zostaniesz już w Paryżu; musisz zostać! Musisz znowu tworzyć piękne rzeczy! Ja tak chcę. Nikt się nie dowie; żeś się ze mną widział; przed nikim nie wspomnisz o mnie, albo, jeśli wspomnisz, możesz powiedzieć, że jestem ostatnią z kobiet, wszystko mi jedno. Może, chcesz mię publicznie znieważyć? Może, chcesz wydać mi proces? Prawo da nam separacyę, bo dotąd separacyi nie mamy. Mógłbyś mię zmusić, żyć z sobą, gdybyś chciał. Nie? Nie tego chcesz? Sam pójdziesz do domu, nie zaraz jeszcze — dodała, zarzucając mi ręce na szyję — i czasami kiedy zechcesz, napiszesz po mnie jedno słówko: „Przychodź” i ja przybiegnę osłonięta potrójnym woalem, jak wtedy kiedy to przybyłam z Warszawy, pamiętasz? Nikt
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/389
Ta strona została przepisana.