Wziąłem się usilnie do nauki. Chwile wolne spędzałem przy nauczycielu, który mię polubił, nie mając odwagi bronić mię czynnie, pomimo że dobrze wiedział jakiego spisku byłem ofiarą. Biedny ten człowiek za jedyne utrzymanie miał ową skromną posadę, a wiedział, że jeśliby uczniowie zechcieli z miejsca go wysadzić, niechybnie dopięliby tego z nim, jak już dopięli z tylu innymi. Ztąd niema pabłażliwość milcząca zachęta do wielu wybryków.
Nie mógł tedy w niczem mi poradzić, chyba tylko kochać mię więcej niż drugich, boleć nademną i czuwać wyłącznie nad moją nauką.
Tak też uczynił; odpłaciłem mu za to wdzięcznością na jaką zasługiwał. W późniejszym czasie popadł w niezmierną nędzę. By się zagłuszyć pił. Wspomogłem go nieco i pięć czy sześć lat temu pochowałem własnym kosztem.
Podwórze nasze było bardzo obszerne. Zakładając szkołę p. Fremin zostawił był czwartą część tego podwórza na małe ogródki, które wychowańcy sami uprawiaćby mogli i studyować przyrodę na gruncie, zamiast patrzeć na nią przez martwotę książek przepisanych.
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/39
Ta strona została przepisana.
VIII.