Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/392

Ta strona została przepisana.
XXI.

Podniosłem się i poszedłem do buduaru po nóż, którym się bawiła przed paru godzinami; następnie do sypialnego pokoju i położyłem się na niej, z prawej strony. Oddech miała spokojny i równy. Uśmiechała się. Nigdy jeszcze nie była tak piękną. Wpatrywałem się w nią przez chwilę.
Wybiła godzina druga.
Dotknąłem z lekka jej ramienia. Instynktownym ruchem rozchyliła usta jak do pocałunku.
— Kochasz mnie? — spytałem szeptem.
— Kocham — odszepnęła jak przez sen.
To było jej ostatnie słowo. Chciałem by było dla niej ostatnim w tym życiu. Lewą rękę oparłem jej na czoło, głowę odrzuciłem w tył i całą siłą prawego ramienia pchnąłem jej nóż w piersi, w samo serce.
Wyprężyła się pod gwałtownością uderzenia, ale jednak tylko wydała westchnienie i opadła znowu.
Wyskoczyłem z łóżka i stanąłem z wytężonym słuchem.
Przestała już oddychać. Z rany pokazało się ledwie kilka kropel krwi.