i dla siebie. Wróciłem do klasy, żywiąc jeszcze nadzieję, że tożsamość imion była tylko wypadkową.
Upłynęło może z pół godziny spokojnie przy lekcyi, gdy jeden z uczniów zażądał od profesora wyjaśnienia. Zapytania takie bywały bardzo częste najczęściej zadawane przez swawolę.
— Proszę pana, jaki był przydomek Filipa Orleańskiego?
— Filip Nieprawy.
— Co to jest nieprawy?
— Jest to..
Profesor zawahał się z objaśnieniem, jakby w obawie by to go nie zaprowadziło za daleko.
— Jest to dziecko, które nie ma ojca, wtrącił drugi, pragnąc się pokazać nie mniej śmiaym od pierwszego.
Na te słowa podniosłem głowę; poczułem znowu nieprzyjaciela. Zresztą, wszystkie oczy były na mnie zwrócone, jak gdyby wszelką wątpliwość odegnać ode mnie chciano. Wszelako nie rozumiałem jeszcze.
Nie mam ojca, wiedziałem o tem bardzo dobrze i nie kryłem wcale, tem bardziej że nikt mi tego ukrywać nie kazał. Matka wystarczała dotąd zupełnie mojemu sercu, braku więc tego ojca jeszcze nie uczułem. Dziecko w mojem położeniu zwano „nieprawem“; dobrze, więc byłem nieprawem dzieckiem, toć nazwa jak każda inna. Każda rzecz ma swoją nazwę, w tej zaś nie widziałem nic nadzwyczajnego. Zresztą, nie do mnie jednego ona się
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/45
Ta strona została przepisana.