Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/46

Ta strona została przepisana.

stosowała, ponieważ bohater Orleański nosił ją dumnie i śmiało. Gdyby rzecz cała na tem się skończyła, byłbym po prostu odpowiadał każdemu, ktoby mię pytał o rodzinę: „Jestem dzieckiem nieprawem.“ Ale tego nie chcieli moi koledzy, postanowili oni wtajemniczyć mię w całe obszerne znaczenie tego wyrazu.
— Jakże to można nie mieć ojca? — ponowił pierwszy śmiałek.
— Milczże, ty bydlę! — krzyknął nań trzeci, nazwiskiem Konstanty Ritz, tonem niesmaku i groźby.
To była pierwsza oznaka życzliwości, jaką mi okazano w tym domu. Zamilkli.
Żałowałem tego prawie bo i w rzeczy samej jakże się to działo? Zapytywałem już teraz sam siebie. I wtedy, o święta niewinności dziecięca! otworzyłem słownik i szukałem: nieprawy: — „urodzony z nieślubnych rodziców“. Co to znaczy? Poszukałem — ślubny, ślub: „związek łączący mężczyznę z kobietą prawym węzłem małżeńskim.“ Przez całą lekcyę rozbierałem w myśli dwa te określenia. Napróżno wszakże obracałem je na wszystkie strony, nic z nich wycisnąć się nie dało, Pozostawały wciąż zagadkowemi.
Co to jest rodzić się? Jak się dzieci rodzą? Czyż oni wszyscy inaczej niż ja się rodzili? Musiało tak być kiedy mi wyrzucają inne, niż ich urodzenie. A jednak byliśmy ukształtowani zupełnie tak samo. Jam był nawet silniejszy, roztropniejszy, lepszy niż wielu mych kolegów, tylko że oni mieli