Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/56

Ta strona została przepisana.

„Nieszczęsny! tuż matka twoja, winieneś poprzestać na tem. A cóżbyś powiedział, gdyby i ona cię była rzuciła? Któżby jej zabronił? A ona cię wychowała a ona cię kocha, a ona kocha ciebie jedynie, a ona dzień i noc pracuje na twoje utrzymanie a onaby umarła śmiercią twoją! Gdzież znaleźć dzielniejszy kobietę? Jest piękną! mogłaby jeszcze kochać i być kochaną, gdyby chciała; a jednak ty jej wystarczasz, i nikt nigdy nie wedrze się do tej duszy, której jesteś samowładnym panem, i w całem jej życiu ani jednego dwuznacznego postępku dostrzedz nie zdołałeś! Ileż to prawnych dzieci — sierot chciałoby być na twojem miejscu! Ile dzieci ślubnie urodzonych z ochotą oddałoby swoje matki za matkę twoją! Śpiesz, nieszczęśliwy, rzuć się w jej ramiona i zapłacz z głębi duszy. Bodajbyś znalazł dość łez na obmycie zaślepienia twego!“ Prawda, po tysiąckroć prawda; lecz jakże wstrzymać bieg myśli człowieka, któryś w swej ciekawości niepohamowanej kołacze aż do niebieskich podwoi i Boga samego poddaje badaniu, i przyczyn jego istnienia docieka, i porównywa, wątpi i narzeka, i własnych cierpień drugim przypisuje winę.
Nie mogłem również dowiedzieć się prawdy od nikogo z naszej rodziny; nigdy bowiem nie znałem żadnego krewnego; ani dziadka, ani babki, ani wuja, ani ciotki, ani powinowatych. Czyżby matka moja była również dzieckiem porzuconem? Czy uciekła od rodziców? Czy wypędzona została jak skoro jej błąd odkryto? Nie wiem nic, nic zupełnie