Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/89

Ta strona została przepisana.

Jak tylko byłem w stanie sam już modelować jako tako wykonałem biust matki. Chciałem, by pierwsze było moje dzieło, aczkolwiek niedoskonałe, z nią miało związek. Przesąd, naturalny w dziecku wychowanem jak ja byłem. Zresztą cały czas mój dzieliłem pomiędzy matkę i pracę. Niekiedy matka zostawała z nami na obiedzie, czyniła to wszakże z oględnością największą. Dlatego, ja to najczęściej biegłem do niej wieczorami, by odetchnąć rozkosznie atmosferą błogiego dziecięctwa. Odnajdywałem znowu tę samą lampę, tenże stół krawiecki, też robotnice. Tylko nie były już wesoło, jak kilka lat temu. Proza życia dawała im się uczuć. Każda z nich mięła już dziś swoją troskę, wspomnienie, tęsknotę, żałobę! Nie obchodziły się już ze mną jak z dzieckiem, jakkolwiek nie uważały mię jeszcze za mężczyznę. Przyniosłem z sobą kredki albo trochę wosku i robiłem portret lub medalion której, zpożytkowując tym sposobem nawet chwile wypoczynku w rodzinnem gronie, boć doprawdy poczciwe dziewczęta zdawały mi się niama, należeć do rodziny. Przesiadywaliśmy do późna, jedliśmy kasztany, a w zimie pili jabłecznik. W lecie sprowadzałem im lody i ciastka, za pieniądze, które poczynałem zarabiać za odlewy albo kopje dla p. Ritza. Koło dziesiątej albo jedenastej rozchodziliśmy się każde do siebie. Odprowadzałem je kawałek drogi i wracałem do domu patrząc na gwiazdy i wdychając życie pełnemi płucami. Szedłem zwykle bardzo prędko, a jeśli, wypadkiem lub