Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/92

Ta strona została przepisana.

głośniejszych piękności, lecz obok tych wszystkich Wenus a bronzu i marmuru, któremi pasłem oczy, panie owa, ze swemi błyskotkami, koronkami i wstążkami, sprawiały na mnie wrażenie dużych kręcących się lalek; gdy nadto słyszałem jak p. Ritz mawiał przy obiedzie, po każdem posiedzeniu:
— Mój Boże! jakże pani taka a taka źle jest zbudowaną! — jakie nędzne ramiona! jakie stawy niezgrabne! — jakie chude plecy!
Przytem, o otaczającym je zbytku mogę powiedzieć to samo, co o wesołości panny Ritz: podług mnie, nie chodził w parze z uczuciem. Pokochać się w owych eleganckich sferach zdawałoby mi się zniewagą w obec matki mojej, która by mię żywić i wychować, trawiła noce nad haftowaniem kołnierzyków i spódniczek, o które panie te dbały tak mało.
Sądzę, że wszyscy istotni artyści są tacy, ja przynajmniej pragnienie sławy łączyłem z potrzebą ustronnego istnienia. Chciałbym był tworzyć arcydzieła, i zarazem żyć nieznany pomiędzy matką i żoną moją; bo gdyby mój ideał zstąpił na ziemię, miałem z niego uczynić towarzyszkę życia.
Zresztą tego też pragnęła moja matka.
— Pracuj, moje dziecko, — mawiała do mnie, — a przyjdzie czas, że spotkasz młodą, ładną dziewczynę, dobrą, wykształconą, która cię ukocha. Ożenisz się z nią. Zamieszkamy wszyscy razem. Ja będę chowała twoje dzieci. Będzie to pociechą moje] starości i nagrody za to, co dla ciebie uczy-