Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/94

Ta strona została przepisana.

moich, otworzył wielkie oczy i począł się ze mnie wyśmiewać niesłychanie. Porzucił wszystkie moje i ojca kartony wyszukując studyów nagich.
Jak tylko byliśmy sami w pracowni, oświadczał się posągom stylem nie zbyt zachęcającym nawet dla marmurów, i w żaden sposób nie maglem zachować powagi wobec błazeństw tego szaleńca, oświadczającego się nieruchomym boginiom, słuchającym go bez zmiany pozy ani giestu.
Wyjawiając w ten sposób skłonności Konstantego, zdaje się, jak gdybym chciał się chwalić jego kosztem. Nie mam tego zamiaru. Pomiędzy nim a mną zachodziła tylko ta różnica: on chował się bez matki, ja zaś nie odstępowałem swojej; nie potrzebował zastanawiać się nad życiem, które dla niego było już przyprawione, że tak powiem, ja zaś musiałem wykuwać swoje z ogólnej masy: usposobienie jego ciągnęło go do wojennej wrzawy, gdy mnie nęciło ciche marzycielstwo sztuki; on nakoniec z natury swojej miał lubić kobiety, ja miałem jedną ukochać. Zachowywałem się tedy dla tej jednej, którą byłem pewny ze napotkam kiedyś, tymczasem natchnienia i rozkosze pracy w zupełności mi wystarczały.
— P. Ritz był już dumny ze mnie. Studya i utwory moje pokazywał swoim współkolegom. Zachęcano mię, radzono, winszowano szczerze, co czyniło mi pracę łatwą i przyjemną. Dotąd wszakże kopiowałem jedynie antyki, albo szedłem za bie-