Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/96

Ta strona została przepisana.
XX.

Dziewiąta biła, gdy ostrożnie zapukano do drzwi pracowni. Był to model.
Weszła kobieta od dwudziestu do dwudziestu dwóch lat mieć mogąca, ubrana w suknię z niebieskiego merynosu, trochę przykrótką, i w kapelusz słomkowy z fioletowemi wstążkemi. Kołnierzyk dość czysty, chustka jak szal złożona, popielata w duże czarne kraty, trzewiki sznurowane, i jedwabne rękawiczki z wyszarzanemi mocno palcami, dopełniały jej stroju, który nie dziwił mię wcale, boć przecież nie mogłem przypuszczać, by model pozujący po sześć franków posiedzenie, stroił się w aksamity i koronki, a z resztą, od dzieciństwa nawykłem patrzeć na równie skromny ubiór robotnic mojej matki, a i matki samej. Zamiast się z niego wyśmiewać lub dziwić szanowałem go raczej, ale wszystko wisiało tak sztywnie na figurze panny Marietty, żem mimo woli zapytywał siebie, jakim cudem Wenus z niej wytworzę.
Głowa nie przedstawiała nic osobliwego. Oczy miały wyraz dość łagodny, włosy kasztanowate, cera zbyt czerwona, zęby zwyczajne, nos splaszczony, profil pospolity, głos zresztą miły.