Strona:PL Dumas - Stuartowie.djvu/355

Ta strona została przepisana.

pływał w twojéj zimnéj i niezmiennéj jednostajności.
Mijały tygodnie, za niemi miesiące: nadeszła jesień, liście na drzewach zżółkły i spadły; zima się zbliżyła siejąc pierwsze swoje śniegi na szczyty Ben-Lomondu, które zniżając się stopniowo na płaszczyznę, wkrótce pokryły ją jakby bezmiernym całunem. Marja, pewnego poranku, patrząc przez okno, ujrzała, że nawet jezioro pokryło się lodem tak silnym, ze gdyby wyszła z zamku mogłaby przejść po nim na brzeg przeciwny. Przez cały ten czas, królowa widząc codziennie każdego wieczoru pocieszające światło, była spokojną, uległą, niekiedy nawet dawna wesołość jak błyskawica przebiegała w jéj umyśle, podobna do promienia słońca przedzierającego się przez chmury, słońca, które zdawało się bydź wygnaném z Nieba. Nakoniec śniegi znikły, lody stopniały,