Ta strona została skorygowana.
I Roger padł na kolana z rękoma wyciągniętemi przed obrazem, błagając Tego, który tyle ucierpiał, aby się ulitował nad nim, który także wiele cierpiał.
Lecz Roger wzywał już tylko nieczuły obraz, nieme płótno, Roger był sam, ostatnie brzmienie głosu Konstancyi ucichło: cień zniknął.
Wówczas przygnębiony boleścią, powrócił do łóżka; słyszał pożegnaie Konstancyi, jego obawa zjiściła się, to ukazanie się było ostatnie; kamień, który spadł nad grobem, nie uchyli się już więcéj.
Zdawało się Rogerowi, że utracił Konstancyją po raz drugi. Przeto godzinę przepędził w gorączkowém poruszeniu, które nazwaćby można rozpaczą. To pożegnanie powtórzone trzy razy, a dwa ostatnie ze łkaniem, to pożegnanie brzmiało mu ustawicznie w uszach, i sam, nie