Roger poczerwieniał jeszcze bardziéj. To tam, wydawało mu się antypodami.
— Nic to jednak nie znaczy, — rzekł margrabia, spostrzegłszy zapewnie kłopot młodzieńca, — nic to nie znaczy, panie d’Anguilhem, syn zastępuje ojca w stosunkach z przyjaciółmi swojéj rodziny, i rad jestem, że zechciałeś udać się do mnie; proszę przeto, rozrządzaj mną do woli.
— Panie margrabio, — rzekł kawaler, — istotnie nie zasłużyłem na tyle względów; jestem tylko biédny prowincyjonalista, śmieszny, czuję to dobrze, i bardzo nudny może, gdyż nie oddalałem się nigdy z Anguilhem; lecz potrafię, zaręczam, ocenić i zawdzięczyć pańskie uprzejme przyjęcie.
— Ale istotnie, ja znowu nie zasłużyłem na tyle grzeczności, panie d’Anguilhem, odrzekł margrabia kłaniając się Rogerowi z otwartością, która doszła do głębi jego serca.
Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/256
Ta strona została skorygowana.