jak siatka; Roger spojrzał nań wzrokiem amatora i poznał, że będzie miał przeciwnika godnego siebie; dla tego téż nie zaniedbał żadnéj z ostrożności wymaganych w podobnym razie: oddzielił munsztuk od trenzli[1][2], zebrał cugle, poprawił się na strzemionach, następnie, gdy już czuł, że mocno siedzi na siodle, dał znak Boisjolir’emu, aby puścił konia.
Była to chwila, któréj oczekiwał Marlborough. Zaledwie ujrzał się wolnym, zaczął skakać, spinać się, wyrzucać, słowem probować wszelkich obrotów, za pomocą których zwykł był zrzucać z siodła jeźdźca; lecz tą rażą miał do czynienia z mistrzem. Roger przez jakiś czas nie przeszkadzał jego kaprysom, poprzestając na stosowaniu się do jego poruszeń w taki sposób, że koń i jezdziec zdawali się stanowić nierozdzielną całość; następnie, gdy osądził, że czas już położyć temu wszystkiemu koniec, zaczął tak dobrze