Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/277

Ta strona została skorygowana.

grabia de Cretté i jego współbiesiadnicy przy końcu obiadu.
— Otóż mamy panów Kollińskich, — rzekł margrabia de Cretté z nieukontentowaniem, które nie uszło uwagi Rogera.
Roger wychylił się oknem i ujrzał cztérech młodych ludzi, z których dwaj, przepysznie ubrani po cudzoziemsku, stali na progu oberży, sprawiając wielki hałas.
Byli to dwaj panowie węgierscy w stroju tak bogatym, że stawał się aż przesadzonym. Ich przepych był ubliżającym, nawet w téj epoce zbytków.
Natychmiast pomiędzy piérwéj przybyłemi nastało głębokie milczenie, jak gdyby obawiali się upoważniać do poufałości tych nowych gości.
Roger nachylił się do ucha margrabiego.
— Co to są za panowie Kollińscy? — zapytał.
— Dwaj panowie węgierscy, którzy żyją tu według zwyczajów swojego kraju, —