Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.

rzając się pięścią w czoło, — z tego można oszaléć!
— Zostawię panu czas do jutra, na zastanowienie się nad moją propozycyją, — rzekł nieznajomy.
— A jutro? — zapytał Roger.
— Jutro, powrócę o téj saméj godzinie.
— Sam?
— Nie; będę miał z sobą zobowiązanie się do zawarcia małżeństwa.
— Zobowiązanie się do małżeństwa! — zawołał Roger bledniejąc.
— O! nie ma jeszcze nic stanowczego, — rzekł nieznajomy, — podpiszesz pan, jeżeli zechcesz; bądź pan spokojny, dodał śmiejąc się po swojemu, — nie myślemy używać przemocy.
To powiedziawszy, tajemniczy człowiek wyszedł cofając się i kłaniając niżéj jeszcze niż gdy wchodził; był już daleko, a Roger przerażony tém co usłyszał, ściskał jeszcze czoło wilgotne od potu w drżących dłoniach.