Roger; — jestto więcéj niż trzeba, ażebyś godnie utrzymał swoje nazwisko.
— No, no, daj pokój kłótniom, — rzekł Cretté; — wracajmy do siebie na obiad.
— Niestety! Cretté, — odrzekł d’Anguilhem, — zapomniałeś, że mam poznać swoję narzeczoną.
Zresztą, Roger wymówił już te słowa tonem daleko mniéj strapionym, niż można się było spodziewać. Myślał o dumie ojca, o radości matki, skoro ujrzą się nagle tak bogatemi. A biédny kawaler był tak dobrym synem, iż zapominał o boleści Konstancyi.
Przytém łatwo przyzwyczajamy się do pomyślności; Roger wyszedł z sali z minami, którychby się nie powstydził milijoner z urodzenia.
Cretté pożyczył mu karety, w któréj miał oddać wizytę panu Bouteau, poczém pożegnał go przypominając, że kolacyja miała być gotową na ósmą.
Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/387
Ta strona została skorygowana.