Ta strona została skorygowana.
yślał Roger; — szukajmy innéj jakiéj wady, gdy niewątpliwie mieć ją musi.
— Ah! już wiém, — rzekł do siebie jednego pięknego poranku, — moja żona lubi grać.
I tego samego wieczora położył przed nią kupę złota i dał jéj karty do ręki; lecz Sylwandira nie znała żadnéj gry: śmiała się jak szalona jak wygrała, krzywiła się zaś gdy kilka sous przegrała.
— Moja żona nie lubi grać, — rzekł Roger, — to prawda, lecz może jest skąpą.
Wsiadł tedy z nią do powozu, nakładł jéj złota pełne kieszenie i zawiózł ją do najpiérwszych sklepów i modniarek w Paryżu. Sylwandira kupiła za trzysta luidorów czepków, koronek i sukien, i to nie targując się wcale.
— Do djabła! — rzekł Roger, — jest więc rozrzutną.
Lecz dnia jednego, gdy czynił jéj