uważał za dobrodziejstwo, była odtąd jedyném jego słońcem. W kole przeznaczonym do podawania mu jadła, znajdowało się już śniadanie; oczywisty dowód, że był już dzień.
O! wtedy pomimo całéj mocy, jaką miał nad sobą, Roger wpadł w głęboką rozpacz; usiadł na łóżku, ze zwieszonemi rękoma, i zapytał sam siebie w czém zawinił Bogu i ludziom, że piérwszy go opuszcza, a drudzy tak srogo się z nim obchodzą.
W tym stanie przetrwał przez pewien przeciąg czasu, którego długości nie był w stanie określić. Przez ten czas tylko, koło poruszyło się, wykręciło i powróciło z obiadem zastawionym w miejsce śniadania, którego się Roger nie dotknął.
Jednak śród téj głębokiej boleści, która go przygniatała, natura, zawsze wymagająca, dopominała się praw swoich. Roger był głodny, spragniony! Zbliżył się
Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/574
Ta strona została przepisana.