Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/589

Ta strona została przepisana.

Nareszcie rozmowa, wstrzymana dotąd ze strony margrabiego przez pewne zakłopotanie, którego nie był panem, ze strony zaś Rogera przez wzruszenie, którego nie mógł w zupełności powściągnąć, nabrała pewnéj regularności.
Roger przyzwał w pomoc całą odwagę, wzmocnił głos i zapytał o Sylwandirę.
— Niestety! biedna kobieta! — odrzekł Royancourt; — zrządziłeś jéj wiele zmartwienia, które powinieneś wynagrodzić.
— Ah! ah! — rzekł Roger; — istotnie.
— Bez wątpienia, — rzekł pan de Royancourt. — Najprzód gdy zagroziłeś jéj, że ją opuścisz, nie mogła temu uwierzyć i sądziła, że to były żarty; lecz gdy po upływie dnia, dwóch i trzech nawet nie powracałeś, musiała dać się przekonać rzeczywistości. Wtedy o mało od rozumu nie odeszła; cały tydzień przepędziła śród narzekań i płaczu: nareszcie udała się do pana d’Argenson, spodziewając się że od