dykolwiek dawał panu Bouteau słodkie nazwisko teścia i obsypywał pana de Royancourt największemi grzecznościami.
Przyjaciele nie wiedzący, jak Cretté, że cała ta uprzejmość pokrywała cóś tajemniczego, straszliwego może, pozwalali sobie drwinek gdy rozmowa toczyła się o tém odnowieniu się miłości pomiędzy dwojgiem młodych małżonków, i, jak łatwo pojąć w pewnych towarzystwach nie zaniedbywano żartować sobie kosztem pani d’Angnilhem, téj cnotliwéj Penelopy, która zamiast czekać na swojego Ulissesa szukała go, niewiadomo gdzie, lecz zapewnie nie tam gdzie się znajdował.
Roger tymczasem dał wolność działania Bretonowi i polecił mu przekupić którego z ludzi pana de Royancourt. Jednego rana, Breton, ubierając pana, oznajmił mu, że stangret margrabiego, którego tenże wczoraj wybił, zgadzał się za sto luidorów wyznać wszystko. Breton radził kawalerowi
Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/606
Ta strona została przepisana.