Ta strona została przepisana.
był nadzwyczaj uprzejmy; co Sylwandira, ta tryumfowała. Roger uważał ich oboje nieznacznie, był dowcipny bez przymusu i uszczypliwości.
Przy deserze, dojrzał wymownych spojrzeń, jakie Sylwandira zamieniła z margrabią.
W chwilę potém gdy wstali od stołu i przechodzili do salonu na kawę, ujrzał, że margrabia prowadząc Sylwandirę, wsunął jéj bilecik do ręki. Sylwandira ukryła go za gorsem.
— Kobieto bezwstydna, bezczelny hultaju, — pomruknął Roger, — jakżebym rad zabić was własną ręką oboje!
Lecz powściągnął się i mankietka tylko ucierpiała, podarł ją w kawałki.
Trzeba było mieć ten bilet: była to rzecz bardzo trudna, lecz nader ważna; Roger myślał przeto nad tém przez cały wieczór, i nareszcie zdawało mu się, że znalazł sposób.