Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/635

Ta strona została przepisana.

— I cóż, — rzekła doń, nie odpowiadasz? czybyś odmawiał?
— Nie, moja droga, lecz obawiam się.
— A to czego?
— Czy będziesz mogła znieść morze.
— O! nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
— Życzysz sobie przeto znajdować się przy tym połowie?
— Koniecznie.
— A więc, kochany gospodarzu, — rzekł Roger, — do jutra.
— Do jutra, — rzekła Sylwandira.
— Do jutra, — rzekł Sardyńczyk.
Nazajutrz o oznaczonéj godzinie przybyli do Sardyńczyka. Mała elegancka szalupa czekała na nich w porcie, nieco powyżéj komory. Wszystko troje wsiedli w nią, i popłynęli do tartany, która stała na pełném morzu.
Był to prześliczny, zgrabny statek, który w biegu sunął po powierzchni fal jak ptak