Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/644

Ta strona została przepisana.

Roger spojrzał po raz ostatni na horyzont i ujrzał istotnie przy chwilowo zabłysłym promienu księżyca tartanę sunącą wśród białéj mgły w kierunku ku Tunis.
— A teraz, — rzekł starzec, — myślmy o sobie, gdyż zbliżamy się do lądu; porozdzieraj pan żywo suknie, zmaczaj nogi i głowę w morskiej wodzie i rozbijmy ze dwie ławki w czółnie.
Roger, w tém co się jego tyczyło, wykonał milcząc te przepisy, i przy wietrze, który zdawał się coraz groźniejszym, wpłynęli do portu około godziny pierwszéj po północy.
Skoro tylko widać już było wieżę nadbrzeżną. Sardyńczyk zaczął wydawać krzyki, jęki, szlochania, które zbudziły Rogera z straszliwego zadumania, w jakiem się pogrążył.
— O povero! o biédny, nieszczęśliwy mąż! — wołał, — Ohime! ohime!...
Na te krzyki, powtarzane w rozmaitych