Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/666

Ta strona została przepisana.

kto wié nawet czy jéj rozum nie obłąkał się, gdyż od dwóch lat ani ja, ani matka nie możemy pojąć jéj postępowania.
Roger wypuścił z rąk fuzyją i spojrzał na barona jak człowiek, który ma utracić przytomność.
— Niestety! niestety! — rzekł starzec wzruszony aż do łez, — wszystko spadło na nas, panie d’Anguilhem i istotnie jesteśmy bardzo nieszczęśliwi.
Roger uczuł, że kolana uginają się pod nim.
— O! panie wice-hrabio, — zawołał, — przebacz mi, przebacz Konstancyi. Lecz zdaje mi się, że spostrzegam całą prawdę; nim pójdę z panem, pozwól mi powrócić do Anguilhem. Muszę zażądać od ojca wyjaśnienia w jednym punkcie, poczém jestem cały na pańskie usługi. O której godzinie życzysz pan sobie, abym był jutro w Beuzerie?
— To już lepiéj zaczekaj pan na mnie,