Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/746

Ta strona została skorygowana.

Roger zadrżał aż do szpiku kości; — co ci jest? To Konstancyja.
Roger podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela błędném okiem.
— Ah! Cretté! Ah! Konstancyjo! — zawołał, — sądziłem... Wybaczcie mi...
— Cóżeś sądził, powiedz? Pani d’Anguilhem przychodzi do ciebie, a ty się boisz, — rzekł margrabia podając mu rękę i wsuwając zarazem list Sylwandiry.
— Już jest jedenasta, kawalerze, czas ci już oddalić się wraz z żoną.
— O! tak, tak, — zawołał Roger, — na koniec świata, jeżeli potrzeba.
— Nie tak daleko, — rzekł Cretté, — już to teraz jest zbyteczném.
Potém, gdy dwoje małżonków przechodziło przez salon, udając się do swoich apartamentów:
— Ale, nie wiecie nowiny, — rzekł, — ambassador perski odjeżdża jutro z ca-