dną ręką dziewczynę do pokoju, a drugą puścił sznur żaluzyi, która spadła z hałasem.
Potem zamknęło się okno, światło zgasło i cały dom pogrążył się w ciemnościach.
I trwały ciemności z kwadrans czasu. Wtem rozległ się turkot kół na drodze, idącej od Pont-d’Ain ku zamkowi.
Turkot ucichł; kolasa zatrzymała się widocznie przed bramą.
Powóz, który się zatrzymał przed bramą, przywiózł Rolanda i sir Johna.
Tak dalece nie spodziewano się jego, że wszystkie światła w domu były pogaszone, wszystkie okna były ciemne, nawet okno w pokoju Amelii.
Prawda, że pocztylion na jakie pięćset kroków od domu strzelał z bata, lecz strzały te nie mogły rozbudzić mieszkańców prowincyi z pierwszego snu.
Gdy powóz stanął przed zajazdem, Roland otworzył drzwiczki, wyskoczył, nie zważając na stopień powozu, i zaczął dzwonić.
Dzwonił tak z pięć minut, podczas których po każdem szarpnięciu dzwonka zwracał się do powozu i mówił:
— Niech się pan nie niecierpliwi, sir Johnie.
Wreszcie jedno z okien otworzyło się i jakiś głos dziecinny, lecz mocny, zawołał: — Kto tam?