Sir John zwrócił się do Amelii, która, zażenowana swym negliżem, obwijała się w fałdy nocnego ubioru.
— Mówię w imieniu swojem i mojej córki — mówiła dalej pani de Montrevel — która zbyt jest wzruszona powrotem brata, aby mogła przyjąć pana tak, jak to za chwilę uczyni.
— Siostra — wtrącił Roland — pozwoli, aby sir John całował jej rękę, i sądzę, że on przyjmie ten sposób powitania.
Amelia wymówiła kilka słów, podnosząc wolno ramię, i wyciągnęła dłoń do sir Johna z uśmiechem prawie bolesnym.
Anglik ujął dłoń, lecz czując, iż jest lodowata i drżąca, zamiast złożyć pocałunek, rzekł:
— Rolandzie, siostra twoja jest naprawdę chora. Jestem nieco lekarzem i, jeśli pozwoli, mogę zbadać puls.
Lecz Amelia, jakby się bojąc, że odkryją istotną przyczynę niedyspozycyi, cofnęła szybko rękę, mówiąc:
— Milord jest w błędzie i radość nie powoduje choroby. Tylko radość spowodowała tę niedyspozycyę, ale to zaraz przejdzie.
A zwracając się do pani de Montrevel:
— Matko — rzekła — nie zapominajmy, że panowie przyjechali z dalekiej podróży. Pójdę zająć się przygotowaniem posiłku.
I weszła do domu, aby zbudzić służbę.
W tym samym czasie Morgan dosiadł konia i galopem pomknął w kierunku klasztoru Kartuzów. Przed bramą zatrzymał konia, wyjął notatnik i na kartce nakreślił kilka słów ołówkiem, poczem kartkę zwinął i przesadził poprzez dziurkę od klucza, nie schodząc wcale z konia.
Na kartce zaś napisał te słowa:
„Ludwik de Montrevel, adjutant generała Bonapar-
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/142
Ta strona została przepisana.