Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/149

Ta strona została przepisana.
XII.
Przyjemności prowincyi.

Tegoż dnia Roland wykonał część projektów, zaprowadził bowiem gościa do kościoła w Brou, tego cacka z epoki Odrodzenia.
Roland chciał robić honory przy zwiedzaniu tego klejnotu historycznego, którego nie widział już od siedmiu lat. Jakżeż jednak zdziwił się, gdy zobaczył puste nisze, w których stały figury świętych, i posążki w portyku z odbitemi głowami.
Zapytał o zakrystyana; roześmiano mu się w nos: zakrystyana nie było.
Na pytanie, gdzie są klucze od kościoła, odpowiedziano mu, że u kapitana żandarmeryi.
Kapitan był nie daleko; klasztor, sąsiadujący z kościołem, zamieniono na koszary.
Roland poszedł do pokoju kapitana, przedstawił się jako adjutant Bonapartego. Kapitan z biernem posłuszeństwem podwładnego wobec zwierzchnika wręczył mu klucze i poszedł za nim.
Sir John czekał przed portykiem, podziwiając przecudne szczegóły fasady.
Roland otworzył drzwi i cofnął się: kościół napchany był dosłownie sianem, jak armata nabita po koniec lufy.
— Co to takiego? — zapytał kapitana żandarmów.
— Panie oficerze! Jest to środek ostrożności, przedsięwzięty przez radę miejską.
— Co? zarządzenie rady miejskiej?
— Tak.